Małomiasteczkowa depresja - zapis stanu psychicznegoSwego czasu pracowałam nad feministyczną ekspozycją, która miała ukazać się w małym polskim mieście, skazana na łaskę i niełaskę jego trzydziestu tysięcy mieszkańców. Mniejsza społeczność jak w soczewce skupia przywary ogółu państwowego. Wiedzieli o tym Eliza Orzeszkowa, Edward Redliński i Henryk Sienkiewicz, przekonałam się i ja - taka lekcja polskiego na żywo. Ostatnie tygodnie realizacji tejże ekspozycji były dla mnie ogromnie absorbujące i przytłaczające. Nad projektem pracowałam razem z inicjatorką i koordynatorką całego przedsięwzięcia oraz przez ostatnie dwa dni z przyjaciółmi, którzy przyjechali z różnych stron Polski, aby nam pomóc. Przyjechali, bo nie było wesoło - panowała atmosfera ciągłego deprecjonowania naszego wkładu intelektualnego, czasowego i finansowego w projekt. Dwie młode dziewczyny nie miały szansy przebicia. Pewne działania kadry galerii zdawały się sabotować projekt, na przykład: nie pozwalanie na przebywanie w budynku dłużej niż w godzinach otwarcia dla publiczności, pełna nieufności kontrola naszych kolejnych ruchów, nie zapoznawanie się z przygotowanymi planami ekspozycji, a nawet szantażowanie odwołaniem wystawy. Ta sytuacja uderzyła mnie bardzo i sprawiła, że otwierałam projekt w poczuciu porażki. Po beznadziejnej walce w przestrzeni wystawienniczej czułam się tam bezwartościowa i wyczerpana. Nie starczyło mi sił, by dłużej trzymać popruty fason - podczas mojej mowy na wernisażu zacięłam się kompletnie i ledwo co udało mi się podziękować artystkom. Jako dukająca kuratorka byłam żywym dowodem na zasadność złego traktowania, jakie mnie spotkało. Nie zasługiwałam na szacunek, więc pewnie na honorarium też nie. Mojego wynagrodzenia pozbyłam się kupując materiały potrzebne do realizacji projektu i wypłacając honoraria zaproszonym artystkom. Do dzisiaj nie mogę sobie darować, że kiedy robiłam feministyczną wystawę o kobiecej sile, okoliczności przytłoczyły mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie zastosować w praktyce płynącego z niej przesłania. Podejrzewam, że opisana powyżej sytuacja nie miała znamion świadomego sabotażu wystawy ze strony galerii. Zwyczajnie zostały uruchomione typowe mechanizmy od tysiącleci z powodzeniem funkcjonujące w naszym społeczeństwie, te same mechanizmy determinują odbiór sztuki współczesnej. Najpierw wielki wysiłek, pilnowanie każdego drobiazgu, zmęczenie nie pozwalające zasnąć, odwodnienie kończące się kroplówką w szpitalu albo "tylko" pulsującą migreną, a potem wernisaż, uśmiechy i przemożna chęć ucieczki do domu, żeby nie słuchać już tych okrągłych pochwał lub cierpkich uwag "nie dość dobrze wyeksponowanych" artystów. Potem depresja proporcjonalna do wielkości wystawy. A potem wszystko od początku, od pierwszej myśli, pierwszego bodźca, do wyczerpującego finału. Zawsze sobie obiecuję, że jak otworzę tę ostatnią wystawę, to już tylko będę pisać. I zawsze ta ostatnia wystawa jest jeszcze przede mną. Anda Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik |
AutorkaEwa Mrozikiewicz ArchiWum
February 2023
Kategorie |